Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   250   —

z pod tych brwi cienistych. — — Zdawało mu się, że jestem dzieckiem. Bawiliśmy się jednak dobrze na jednym wieczorku; potem był u nas w Grand-hotelu. Potem... nie widziałam go na oczy... chyba przez trzy lata. Przez jakieś listy doszła wiadomość do mamy, że Bronek był w legjonach, ale się wycofał. Tylko moja siostra i parę kuzynek, gdy wspominały mi o nim, mówiły: twój narzeczony. — Gdzież tam! nie jesteśmy wcale narzeczeni!
Nie mogła Hanka powstrzymać krótkiego westchnienia, które pokryła dalszym śpiesznym szczebiotem:
— Dopiero gdy się zjawił niespodzianie w naszych stronach w tym roku, zaraz po wybuchu rewolucji, widziałam go. W cywilnem ubraniu prześliznął się jakoś przez front, z Galicji aż pod Żytomierz. Tam leżą majątki moich rodziców i często bywamy w samym Żytomierzu.
— I wtedy, w Żytomierzu, nie doszło między panią, a Bronkiem do żadnych porozumień? — Daruje pani, ale muszę wszystko wiedzieć... jako przyjaciel.
— Ach, nie... — broniła się Hanka niestanowczo — mówiliśmy o przeszłości, o Krakowie... Opowiadał mi także, jak się przedostał przez front. Nie było to łatwe, ani bezpieczne. — — Dobrze się gadało.
— I pogada się wyraźniej... po wojnie? — zapytał Sworski.
— Może być — — ale wszystko jest w zawieszeniu. Bronek nic nie mówił o przyszłości, ani ze mną, ani z rodzicami. — Może on tak sobie... zabawia się zawracaniem w głowach pannom?