Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   249   —

— A chciałabym też bliżej poznać pana Łubę, skoro to przyjaciel pana i Bronka.
— Przyprowadzę go pani kiedyś. Niestworzony on do salonów, ale...
— Prawda! nie rozmawiał wtedy z żadną panią, tylko bez ustanku z księciem Radziwiłłem.
— Proszę go nie sądzić z paru pozorów. Serdeczny człowiek i niechybny m a instynkt w rozpoznawaniu ludzi cennych od marnych. Jednych kocha, drugich nienawidzi. Ma też swe uprzedzenia i kaprysy. Ale doskonały materjal na przyjaciela, wiemy i ofiarny.
— Więc obaj panowie znaleźliście go pod zabitym koniem — no i co? — Właściwie nie myśmy go podnieśli z pola bitwy. Podniósł go, przyniósł na ręku i mnie oddał Ktoś wielce czcigodny i polecił mojej opiece. Tem bardziej poczułem się do obowiązku zajęcia się młodym Linowskim.
— A tego Kogoś, który go podniósł, niema tutaj?
— Zdaje się, że oddawna tu nie bywał.
Hanka spojrzała na Tadeusza ze zdziwieniem, gdyż zauważyła zmianę jego głosu. Sworski zboczył niebawem od rozmowy o „Starym Przeorze“ do wywiadu, o który mu chodziło:
— Chciałem zapytać, czy pani dawno zna Bronka Linowskiego?
— Jest to daleki nasz krewny. Przed samą wojną spotkałam go w Krakowie, gdzie byłam z rodzicami. Miałam wtedy szesnaście lat i byłam bardzo wesoła. A on był już w uniwersytecie i patrzył na mnie zgóry,