Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   243   —

łem. Otóż rozumiem i wybaczam pomieszanie rosyjskiego towarzystwa z polskiem za carskich czasów i w rosyjskiem mieście. Rozumiem, że teraz nie można się odrazu pozbyć tych niegdyś prawie koniecznych stosunków. Ale natura tych stosunków sprawia mi przykre upokorzenie. Tacy Hornostajowie mają wspólne z Rosjanami upodobania, ideały polityczne, prawie że wspólny patrjotyzm. Gołowin pokazał przy mnie Hornostajowi jakąś depeszę uspokajającą o losie cara. Ledwie że się obaj w mojej obecności za niego nie modlili!
— I tyś mnie chciał tam zaprowadzić, Tadeuszu?! Dziękuję za łaskę. Jabym ich tam... jabym im już... Byłby skandal!
— Więc dobrze, żeś nie poszedł. Ale nie przesadzajmy znowu. — Z każdego narodu odpada pewien procent na rzecz sąsiednich. — A Hornostajów... możemy nawet odstąpić bez rozdzierania szat.
Zasmucili się i zamilkli.
Ożywił się nagle Sworski:
— Zapomniałem ci opowiedzieć o epizodzie wesołym. Miałem dłuższą rozmowę z Hanką Łabuńską. Bardzo miła dziewczyna.
— Zauważyłem tamtego dnia na pikniku. Dobrze jej z oczu patrzy. Ale co ci po niej?
— Jakto: co mi po niej? — Czyż się rozmawia tylko z ludźmi, których się praktycznie potrzebuje? Jesteś dzisiaj w psim humorze, mój Celestynie.
— Ładny można mieć tu humor. Nic się nie robi — Polacy z jakiegoś obcego ciasta.
— Hanka jest z dobrego ciasta.