Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   242   —

Późnym wieczorem spotkał się z Celestynem we wspólnem mieszkaniu.
— No, jakże tam było u Hornostajów?
— Bardzo... pstrokato — zaczął Sworski. Nie żałuję, żem tam poszedł, bom dużo widział i słyszał. Ale były i zgrzyty.
Opowiedział o dziwnych manierach pani Hornostajowej i o jej fatalnej reputacji, o której powiadomił go Rewiatycki, jako o publicznej rzekomo tajemnicy, powtarzanej przez cały klub.
— Słyszałeś co o tem w klubie, Celestynie?
— Nigdy, jako żywo. — — Prawda, że mnie takich rzeczy nie opowiadają, bo mnie te osoby wcale nie obchodzą.
— Jednak może być w tem dużo prawdy. Wiesz, że niechętnie słucham plotek, ale ta jest... w stylu tego domu. Sposób zachowania się pani, która chwilami sprawia zupełnie wrażenie kokoty — ci przyjaciele Moskale w polskim salonie...
— Jakto? i teraz tam bywają?
— I dzisiaj. Było tam parę rosyjskich rodzin, których nie poznałem. A z jednym pięknym bojarem, hrabią Gołowinem, zawarłem komitywę. Zna się na malarstwie i razem z Hornostajem pokazywał mi obrazy.
— Piękny, mówisz, i przyjaciel? Może znowu specjalny przyjaciel tej wszetecznej hrabiny? — domyślał się Celestyn ze zgrozą.
— Tego nie wiem i wiedzieć nie chcę. Chodzi mi o styl ogólny salonu, który jest widocznie w estymie tutejszej polskiej kolonji, skoro tyle jej tam spotka-