Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   236   —

czy ukraińskim — licho go tam już wie — I ten się tu zjawia często, tylko wchodzi kuchennem wejściem.
— Skąd pan to wie?
— Mówią w klubie wszyscy. Już są o tem nawet epigramaty wierszem.
— To ładna rola dla pani polskiej — rzekł Sworski ze znacznem obrzydzeniem.
— Słyszałem, że dużo dobrego robiła dla kraju przez te swoje urzędowe flirty. — Alem powiedział komuś, który to gadał, że gdy która godzi się już być Holofernesową, powinna zabić Holofernesa. Inaczej proceder jest wątpliwy.
— To dobre — uśmiechnął się Sworski. — Ale powiedz pan: u nas, w Warszawie, coś podobnego nie udałoby się. Niktby do takiego salonu nie przyszedł. A tu patrz pan, ile ludzi. I my jesteśmy.
— My musimy znać wszystko i wszystkich — odrzekł Rewiatycki.
Do rozmawiających literatów zbliżył się hrabia Hornostaj z drugim jakimś panem i zwrócił się do Sworskiego:
— No, już się trochę przerzedza w salonie. Mogę panu pokazać swoje obrazy, jak było umówione. A tu jest nasz wielki przyjaciel hrabia Gołowin, który moją galeryjkę zna lepiej, niż ja, i niejeden doda trafny komentarz. — Pan Rewiatycki zechce może także?
Rzeczywiście komendę oględzin objął Gołowin, piękny, suchy brunet, przywykły może dawniej do rozkazywania, obecnie jednak tylko czarujący wytwornością towarzyską, ubrany po cywilnemu bez żadnych odznak: