Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   235   —

— Pan zdaje się mieć o mnie jakieś wątpliwości? Sworski zrozumiał, że nie można tu wyglądać na dudka i zaczął igrać wyrazami:
— Jakżebym śmiał mieć wątpliwości! Chyba ciekawości.
— To wy wszyscy macie — rozśmiała się zmysłowo — ale jakże pan chce, abym tak odrazu, w tłumie ludzi, odkryła panu wszystkie moje zagadki?
— Nie spodziewam się tego, ale wolno mi domyślać się.
— Najlepiej niech pan przyjdzie domyślać się, kiedy nie będzie tylu ludzi. Bywam codzień w domu od 5-ej do 7-ej, naturalnie, że nie dla wszystkich — dla ludzi przyjemnych i domyślnych.
Fala gości żegnających się i paru nowo-przybyłych odłączyły znowu Sworskiego od pani domu. Spojrzał na miejsce, gdzie rozmawiał z Hanką — już jej nie było w salonie. — Kręcił się Rewiatycki, nie znajdując oparcia. Przez solidarność koleżeńską przysunął się do niego Sworski.
— Piękne apartamenty — rzekł — dużo zewnętrznej kultury, a ludzie? — mało kogo znam.
— A to salon niegdyś bardzo sławny w Kijowie — rzekł Rewiatycki.
— Bo co?
— Bo pani była podobno Egerją różnych dostojników urzędowych.
— Niby nałogowa „Pompadursza“?
— Rzeczywiście m a być nałogowa pod tym względem. Mówią, że i teraz, gdy gubernatorów już niema, zawarła ścisłe porozumienie z komisarzem sowieckim,