Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   223   —

— Ale niema tu jednego, którego znam i chętniebym posłuchała...
— Czy nie mogę wiedzieć, kto to taki? Ja ich wszystkich znam — zaciekawił się Adachna.
— Kiedy pan ich zna, niech zgaduje. — — Oni wiedzą — zawołała panna, wskazując na siostrę i kuzynów, żywo podniecona. Zagrajmy w „tak lub nie“. Pan niech pyta, a nam wolno odpowiadać tylko „tak“ albo „nie“.
— Dobrze — rzekł Rewiatycki, gotów do wszelkich zabaw z pannami. — Zatem... oficer?
— Tak.
— Jakiej rangi? Melodyjne mruknięcie, niby rechot trzech różowych żab, ozwało się z zamkniętych trojga ust dziewczęcych, poczem silny akord potrójnego śmiechu.
— Prawda! nie wolno mi tak pytać. — Więc... porucznik?
— Tak — rzekła Hornostajówna.
— Nie — Hanka.
— Nie wiem — starsza jej siostra, Tereska.
— Teraz któraś z pań zapłaci mi fant. Ale tym czasem nie wymagam — i ułatwiam odpowiedź. — Młody?
— Tak — zgodziły się wszystkie.
— Z tutejszych stron?
— Nie.
— Nie z tutejszych?
Nagle Adachna, który był przecie sprytny i domyślny, skoordynował w pamięci jakieś wspomnienia,