Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   222   —

choć niewyraźnej kategorji. Korzystając z tej przewagi, opowiadał stadku młodych cywilnych o swych przygodach w lotnym oddziale „Czerwonego Krzyża“:
— Niech się państwu nie zdaje, że naraża życie tylko ten, kto idzie na bagnety, albo leci konno na nieprzyjaciela. Sanitarjusz ma wyższe zadanie. Tamci mają pędzić naprzód, o niczem innem nie myśląc; sanitarjusz musi chytrze kombinować, aby być jak najbliżej w pogotowiu do ratowania rannych, a jednak nie pakować się pod grad kul. Niezawsze to się udaje, bo są i strzelaniny boczne, pod które łatwo może się dostać oddział sanitarny. Mieliśmy taką pozycję niedawno w bitwie pod Krechowcami.
— Jakto?! był pan w bitwie pod Krechowcami?! — zawołały wszystkie trzy panny.
— Oczywiście nie w samej szarży, bo nie służę w kawalerji...
— Ale niech pan opowie, jak wyglądała sama szarża ułanów Mościckiego!
— No... byliśmy poza nią. Niemcy mogliby opowiedzieć, którzy ją zobaczyli oko w oko — wykręcał się Adachna.
— Ee! to mniej zabawne — rzekła Hanka Łabuńska ze szczerem okrucieństwem dziewczęcem — jabym chciała usłyszeć wrażenie kogoś, który tam... jechał.
Zaciśniętemi piąstkami udała wysiłek trzymania konia w galopie, a na twarzy jej zaświtał bojowy szał Amazonki.
— Nic łatwiejszego jak zapytać którego z ułanów pierwszego pułku. Widziałem ich paru na mieście.