Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   205   —

I ten zespół zaczął deklamować jedną po drugiej ogromne uchwały, odsyłając je, coprawda, do zatwierdzenia Konstytuanty, która niebawem miała być zwołana: zrównanie w prawach wszystkich obywateli — zniesienie kary śmierci — wolność głosu, prasy i zebrań — niepodległość Polski!
Czegóż chcieć więcej?!
Sworski, oszołomiony nieustającemi grzmotami przewrotów, które składały w szeregu jakąś teatralną konsekwencję, ledwie że nie szkicował trylogji dramatycznej: Rasputinjada — Ludu gniew — Urodzenie narodu. — Ale rychło zaobserwował symptomaty ostrzegające, że tytaniczny przewrót nie jest zupełnie tem, czem się być mieni.
Zauważył najprzód — drobiazg. Po ulicach zaroiło się od Żydów, których nigdy w Petersburgu nie widziano w takiej ilości. Gorączkowo działali w straży obywatelskiej, przy rewizjach, na propagandowych samochodach. Dowiedział się wnet o rzeczy ważniejszej, że w wytrysłej jednocześnie z rządem „Radzie robotniczych i żołnierskich deputatów“ mnóstwo jest Żydów, a przewodniczy tam nawet Żyd, Stiekłow. Ta rada — „Sowiet“ — składa się z samych socjalistów w dwóch odmianach: minimalistów i maximalistów, czyli mienszewików i bolszewików. Tych drugich jest więcej i mają nie na żarty zamiar kontrolowania rządu, zatwierdzania jego uchwał, dyktowania innych w razie potrzeby.
W oczach Sworskiego zasuwały się szybko w cień postacie rządowe, wielce obiecujące, gasły jedna po drugiej, jak lampy, którym zabrakło paliwa. Po kilku