Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   185   —

— Mówiliśmy wczoraj, p anno Zosieńko. Gdybym tu pozostał, wyrzekłbym się chyba swych przekonań i wyparł się zdań już wygłoszonych.
— Rozumiem. Powinien pan wyjechać.
— A pani co o sobie postanowiła?
— Ja powinnam zostać. Nie wezmą mnie przecie do wojska, ani nie pociągną do odpowiedzialności za moją robotę ochroniarską. Tam byłabym nieużytkiem.
— Dlaczego? I tam są dzieci i tam różne sprawy polskie.
Sworski mówił trochę dla ukrycia myśli, której nie chciał wypowiedzieć: tam będę ja. Ale Zofja odpowiedziała na zdanie zasłyszane:
— Gdzie, panie Tadeuszu? Czy pan wie na pewno, dokąd jedzie? dokąd losy zapędzą?
— Rzeczywiście, że to trud n o przewidzieć dokładnie. I jestem pani zdania, że powinna tu pozostać.
— Zgadłam, że pan tak powie. Bo gdybym pojechała z panem — (samej mnie pan nie puściłby), to musielibyśmy chyba być po ślubie. Inaczej jakże w tych nieznanych krajach? A ślub nasz, jeżeli kiedy, to dzisiaj musi być odroczony. Gdybyśmy byli parą młodych szaleńców, to poszlibyśmy na dobre i złe przygody, bez pamięci. Ale my jesteśmy już... dorośli bidzie.
— Panno Zosieńko! Mówi pani to, co ja powinienem był powiedzieć, lecz nie miałem odwagi. Wyjazd nasz we dwoje na niepewne losy byłby szaleństwem, które jednak mogłoby udać się szczęśliwie. Więc trzeba się rozjechać, choć to będzie bardzo bolesne... dla mnie.