Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   182   —

— Nie czytujesz chyba gazet. — — Opuszczają twierdze przy Wiśle. — Z Warszawy i innych miast ewakuują nietylko urzędy i kancelarje, ale materjały, które mogą się przydać Niemcom, gdy przyjdą: dzwony kościelne, metale, nawet części maszyn fabrycznych. Zabierają konie i bydło. Chwycą, co się tylko da zabrać. — A słyszeliście przecie o nakazach zapędzenia do Rosji wszystkich mężczyzn zdatnych do noszenia broni?
— Chyba plotka?! — zawołał Celestyn. Były już zaprzeczenia, pochodzące nawet od naczelnego wodza.
— To nic nie znaczy. Podobno wielki książę Mikołaj jest stanowczo przeciwny temu zarządzeniu, które nie od niego pochodzi. Ale jego władza i komenda już są zachwiane przez zdradziecką szajkę, która zaczyna przemagać w Petersburgu. Ten projekt zrabowania i wyludnienia Królestwa, aby jak najmniej pozostawić dla Niemców — jest poprostu potworny.
— Nie wymyślił go wielki książę Mikołaj — nie — twierdził Łuba z wyjątkową stanowczością — to jeszcze jest człowiek... tego... szlachetny. Ale z jakiej szatańskiej, czy oślej mózgownicy mógł taki pomysł wyskoczyć?!
— Nie zgaduję — odrzekł Sworski. Jednak pędzenie naszego ludu w głąb Rosji już się rozpoczęło. Pędzą stąd i zowąd całe wsie piechotą — etapami — jak dawniej na Sybir.
— I to nowe męczeństwo za co?! za jakie winy nawet względem rosyjskiego rządu? Czy za tę krew, którą nasz chłop z tak lekkiem sercem przelewał w sze-