Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   180   —

— Zupełnie bezpośredni.
— I amunicja może w razie potrzeby... w razie jakiejś wyższej, ideowej potrzeby — zniknąć? — zapytał Latzki z figlarnym uśmiechem.
— Próbowano i tego — odpowiada radca amunicyjny tonem przyjemnego gawędziarza — wybuchy składów artyleryjskich, pociągów z amunicją. — — To są półśrodki. Ja trudnię się specjalnie sprowadzaniem amunicji z zagranicy. Tu jest jeden środek radykalny: maleńka omyłka w zamówionym kalibrze...
— Tak, że sprowadzone na pozycję ładunki mogą nie pasować? na nic się nie przydać? — podchwytuje żywo Latzki.
— Właśnie. To mniej ryzykowny sposób, a ogromnie skuteczny. Tylko wymaga żmudnego przygotowania i pociąga za sobą dodatkowe koszty...
Następują targi i układ regularny o tę potworną nieregularność.
Tu przerwał Sworski czytanie.
Celestyn i Zofja słuchali ze skupieniem i przejęciem.
— Skąd ty to wszystko?! — zawołał wreszcie Łuba — skąd masz takie powiadomienia?
Sworski odpowiedział po namyśle:
— Gdybym kiedy opublikował scenę, którą tu naszkicowałem, niejeden krytyk, zwłaszcza germanofil albo filosemita, nazwałby ją naiwną. Nie tak to się działo — powiedzieliby — autor nie ma pojęcia o arkanach prowadzenia wojny nowoczesnej. — Rzeczywiście nie znam się na technice przekupstwa i szpiegostwa, ale sądzę, że przenikam głębszy sens chaosu, z którego złoży się w przyszłości historja. Czy taki