Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   179   —

— ale musimy najprzód mieć dowody ich dobrej woli.
— Najprzód wypada ich... zachęcić — proponuje agent przymilnie.
— Znajdzie się i zachęta — mam ją przygotowaną tutaj. Muszę jednak dostać wzamian jakieś pozytywne zobowiązania, działam bowiem w imieniu osób... nawet Najwyższych.
Tu Latzki odsłania leżący na biurku list, pod którym podpis samem imieniem. Przybysz ze Wschodu skłania się odruchowo przed tym olśniewającym podpisem.
— Musimy zatem mieć gwarancję — ciągnie dalej Ekscelencja — że pieniądze tak... dostojne pójdą bez zawodu na pożytek niemiecki i ogólnoludzki. Czy pan może mi dać jakiś znak widomy ścisłego porozumienia pana ze sferami w wojsku decydującemi?
— Przepraszam Ekscelencję, ale to żądanie nieziszczalne. Nie mogę mieć listów polecających, ani piśmiennych obietnic od ministrów lub generałów.
— Są polecenia uboczne — szyfry — telegramy.
— Takich tymczasem nie przedstawię. Ale ja sam jestem agentem głównym od zamawiania amunicji dla armji. Na to mogę pokazać dokumenty.
— Aha.
Latzki rozjaśnia oblicze na jedno mgnienie, poczem uważnie czyta przedstawione mu papiery. Ton jego przemowy staje się serdeczniejszym. Dusze obu działaczy sczepiły się, rade jedna drugiej.
— Więc, panie... radco, ma pan wpływ bezpośredni na zaopatrywanie armji w amunicję?