Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   174   —

wykał do nieuchronnej perspektywy najazdu niemieckiego na Warszawę, na Wilno — kto wie? może po krańce dawnych ziem Rzeczypospolitej? Sam nie miał możności przeszkodzenia, a o zamiarach obrończych Rosji zaczynał poważnie wątpić. Czyżby Rosja chciała wznowić metodę „wojowania pustynią“, jak przed stu laty z Napoleonem? A wtedy na pustynię przeznaczona będzie w pierwszym rzędzie Polska!
Rosły i prześcigały się w sercach Polaków dwa uczucia natężone, a bezsilne: nienawiść Niemca i pogarda Moskala. Na żadnem z tych uczuć nie można było oprzeć nadziei lepszej przyszłości Polski.
Natomiast coraz jaśniej rozbłyskiwała oczywistość, że los Polski powojennej zależy od zwycięstwa Francji i sprzymierzonych z nią narodów. Jedynie Zespół zachodni, w razie wygranej, zdoła związać zbójeckich Teutonów i przywrócić do równowagi stosunki europejskie przez odbudowanie Polski.
Ale nie miało się jeszcze ku temu. O walkach we Francji dochodziły nad Wisłę wieści mętne, często sprzeczne, bo pochodzące z przeciwnych sobie sztabów. Jedno z nich wynikało jasno: tam wre wojna inna, niż u nas, — ogromna — na życie, lub śmierć. Tam walczą po obu stronach olbrzymy: zajadłe knechty idei pangermańskiej i bohaterscy rycerze chrześcijańskiej cywilizacji. Zmagają się między sobą ciała napięte do skrajnego wysiłku i duchy uskrzydlone ideą. Ziemia, powietrze i ogień rozdzieliły się na wrogie obozy i niszczą się nawzajem. Gasną miljony istnień ludzkich ofiarnych za Coś, co szczytne, czy bezecne, jest przynajmniej niepowszednie i wielkie.