Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   172   —

Przed pałacem zjawił się właściciel kolonji sąsiadującej z Inogórą, człowiek zabiegliwy, sumienny i dobrze tu znany.
— Dzień dobry, panie Wojtkiewicz!
— Ośmielam się prosić o radę pana hrabiego. Wzięły mi Niemcy krowę, pięć korcy owsa i kociołek miedziany — — i dały jakieś pieniądze, których nikt u mnie zrozumieć nie może, choć i po niemiecku trochę umiemy. Może pan hrabia zechce nam objaśnić.
Przedstawił kilkanaście kartek litografowanych z cyframi 1, 3, 5 i 10 marek i zbitym drukiem, który po uważnem przeczytaniu oznajmiał nieszczęśliwemu posiadaczowi, że ma prawo wybrać w Centrali handlu materjałów piśmiennych w Dreźnie towaru za wyrażone na kartkach sumy. Nadto, termin odbioru tych kwot był już przedawniony, dla pewności, że bony są bezwartościowe!
Linowski wytłumaczył to Wojtkiewiczowi z nietajonem obrzydzeniem. Kolonista wybuchnął:
— Wiedziałem, że złodzieje. Ale jeszcze kanalje kpią z porządnego człowieka!
— Ze mnie zadrwili również, tylko na większą sumę — pocieszał go prezes. Zobacz pan tę kupę kwitów na zabrane przedmioty. — — A zabrali dużo: koni, bydła i żelaza. — — I przyznają, że zabrali, tylko ani oceny, ani terminu, ani miejsca, gdzie za to zapłacą.
— Żeby też raz to prusactwo Pan Bóg raczył zgładzić ze ziemi! — westchnął pobożnie Wojtkiewicz.
Bronek był przy tem obecny i nabierał nowych wyobrażeń o swych sprzymierzeńcach wojennych.