Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   171   —

— Nikt nas o to nie pyta. A to jest wojna oparta nie na plebiscycie, lecz na sile sztabów i artylerji.
Trudno było nie zgodzić się na ostatnie zdanie. Do końca obiadu nikt się niczego nie dowiedział o wojnie, ani o usposobieniu politycznem mieszkańców Inogóry.
Oficerowie wyjechali nazajutrz rano, dziękując najuprzejmiej za gościnność. Paugwitz zapraszał nawet Linowskiego na polowanie do swoich dóbr w prowincji Poznańskiej. Linowski oświadczył, że radby jak najprędzej ujrzeć pana barona gdzie indziej.
Wynieśli się nareszcie.
Dopiero po wyjeździe oficerów obejrzano się po okólniku folwarcznym i przyszły raporty oficjalistów. Podczas gdy kwiat rycerstwa ucztował w pałacu i zabawiał gospodarzy wytworną konwersacją, niższe rangi sprawiały swe obowiązki na folwarku.
Zarekwirowano kilkanaście koni, sporo bydła i świń. Zabrano dwa stogi siana. Niezbędne dla potrzeb wojny surowce naładowano też na niemieckie podwody, a między innemi kilkadziesiąt sążni szyn żelaznych przygotowanych na nowe belkowanie do spichrza. Na to wszystko wydano kwity, których sporą plikę przedstawił administrator prezesowi.
— Jakto? — nie asygnacje na wypłatę sum, według jakiejś taksy, tylko kwity wymieniające zabrane przedmioty, bez oceny, bez terminu płatności? — dąsał się mocno Linowski.
— Nie można było nic zrobić, panie hrabio. Brali jak swoje, a kwity dawali jak z łaski.