Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   169   —

nad wszelkiemi dysonansami góruje ogólnoludzkie zamiłowanie do jadła.
Nierychło otworzyły się drzwi i przekroczyła próg pani Wela, strojnie ubrana, za nią służący z oznajmieniem obiadu drzwi pozostawił otwarte na salę jadalną jasno oświetloną. Zaledwie posunąwszy się za próg, poznała pani Wela litanję nazwisk oficerów i podała ramię pułkownikowi. Przy stole stał tylko kapelan; innych domowników dzisiaj nie proszono. Nie zjawił się też Bronek, który, chociaż nie znał wcale niemieckich oficerów, mógł się obawiać, że który z nich zechce nadto chwalić jego postawę żołnierską, lub wypytywać o stan służby.
Przy stole rozmowa zaraz się ożywiła. Oficerów trzymała na uwięzi wytworność sali i zastawy, a zwłaszcza postać Władysława Linowskiego, która nie dawała się rozigrać pruskiemu humorowi. Jedynie Paugwitz starał się utrzymać ton rozmowy po francusku na wyżynach towarzyskich równouprawnionych. Wynalazł parę wspólnych znajomych z panią Welą, starał się być swobodny i dystyngowany. Wydał się nawet pani Weli wcale znośnym.
Obiad miał się już ku końcowi, a nikt nie zagadał o wojnie. Nie wytrzymała pani Wela i rzuciła nareszcie zapytanie:
— Czy moglibyście panowie udzielić nam coś ze swych przypuszczeń co do trwania wojny. Kiedy ona się skończy? — rzekła lekko, choć ją ta sprawa nie mniej obchodziła, jak innych.
Odezwał się dowcipnie major Menckendorff, siedzący po lewej stronie gospodyni: