Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   168   —

Serwacy, prawie z równą pychą noszący swą liberję, jak tamci swe mundury, a zapytany po niemiecku, czy są państwo w domu, odpowiedział tylko gestem, że nie rozumie. Świetna kawalkata dojechała zatem do drzwi pałacu, gdzie już służba, uprzedzona, przyjęła ją uczciwiej.
Do pięknego hall’u, po którym oficerowie rozglądali się ciekawie, taksując bronzy i obrazy wzrokiem zapalonych zbieraczy, wyszedł wkrótce prezes Linowski. Gdy zechciał, umiał okazywać swym rozmówcom grzeczność, która go obowiązywała jako pana, i pogardę, która im się należała. Niemcy, bardzo łasi na stosunki ze starą szlachtą, przesadzali się w manifestacjach swych militarnych wdzięków i nazwali się pokolei:
— Oberst Baron Paugwitz — Major von Menckendorff — Oberleutnant von Graeve — Leutnant von Muller — Leutnant von Herz.
Linowski odpowiedział po francusku, „nie chcąc kaleczyć niemieckiego języka“ — i zaprosił gości do salonu.
Okazało się, że pułkownik mówi wcale gładko po francusku, inni rozumieją, a porucznik Herz, trochę kędzierzawy, umie i po polsku. Po wstępnem porozumieniu, z którego wynikło, że oficerowie przybyli tylko na jeden dzień i proszą o nocleg — a pan Linowski bardzo rad ich przyjąć — rozmowa nie zawierała już żadnych ciekawości. Oczekiwano siadania do stołu, która to chwila była zasadniczo pożądana przez gości, zarówno jak przez gospodarza, wtedy bowiem