Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   166   —

w nich ogniście o zaczątkach wielkiej, zbawczej armji polskiej; — Cóż, kiedy te zaczątki stanęły po stronie Austrji, wykonującej pruskie rozkazy! „Austrji już niema“ — mówi ojciec. A Prusy są i będą, tylko nie będą nigdy sprzymierzeńcami Polski. — — — Jak i kiedy może stanąć nasza armja na swojej własnej, polskiej drodze? — — Podobno wie o tem Komendant — ale tymczasem dokądże nas prowadzi?
Rana dawno się już zagoiła i noga powróciła do zdrowego stanu. Bronek spędzał długie godziny na koniu i na włóczęgach myśliwskich. Nie chciał zależeć pola i pozbyć się swych zalet żołnierskich. Gdy siodłano dla niego konia, niejeden myślał pocichu, czy też Bronek powróci. Obawiali się może i rodzice jego powrotu do wojska, ale nikt mu o tem nie wspomniał, ani go śledził — na wyraźny rozkaz prezesa. Młody zaś Linowski sam powracał, bo szukał już w myśli innych szeregów, niż te, które go pociągnęły szumem haseł, a nie dotrzymywały obietnic. Może wreszcie kiedyś?...
To znowu szukał Bronek w bibljotece pałacowej literatury o słynnych legjonach Dąbrowskiego. Sam mu ojciec wskazał stosowne dzieła. Bronek znał te dzieje pobieżnie; teraz w nie się zagłębił z powodu jednobrzmiącego tytułu formacyj przedstuletnich z dzisiejszemi. Nie znalazł żadnych prawie analogij, owszem zasadnicze przeciwieństwa. Tam tworzyli wojsko patrjoci i generałowie, tutaj zapaleńcy i dyletanci. Legjony Dąbrowskiego zbierały się w kraju dalekim, życzliwie dla sprawy polskiej usposobionym, szły pod komendę Napoleona, którego genjusz był