Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   165   —

— Widzi pan: Polska — ogromna siła — i nosi człowieka, uskrzydla. — — Ale czasem weźmie ją w gębę byle kto — krzyknie: marsz! albo: strzelaj! Poczujesz serce aż w gardle, lecisz, strzelasz — okazuje się: w samą Polskę strzeliłeś! Bywa tak panie; zdarza się omylić.
Bronek to malownicze zdanie Celestyna wspominał z uśmiechem.
Powoli zestawienia zdań ludzi poważnych i sympatycznych oziębiały zapał młodego Linowskiego do legjonów, a zwłaszcza do ich dowódców. Nie oburzał S1ę na nich; wierzył, że oni wierzyli. Ale on sam tracił wiarę coraz bardziej pod wpływem rozwijających się wypadków wojennych.
Ta Austrja, na której politycy krakowscy opierają swą politykę, nie okazała się opoką pod budowanie Polski, lecz rumowiskiem. Wojska rosyjskie biją Austrjaków, jak chcą — te same wojska, które dały się rozgromić Niemcom pod Działdowem, a potem nie umiały skorzystać z nieudatnego wypadu Hindenburga na Warszawę. Więc Niemcy tu są górą, nie Austrjacy; Niemcy mają komendę nad całą wojną Polsce, a nami, garstką legjonistów polskich pod komendą Austrji, kierują właściwie Prusacy. Cóż po tem spodziewać się można dla Polski?
Tak ostrożnie już i sumiennie rozumował młody Linowski późną jesienią.
Nie stracił jednak bynajmniej zapału do żołnierki, a szczególniej do wojowania wyraźnie za Polskę. Przypominał odezwy nawołujące do legjonów i dawniejsze strzeleckie, drużyn Bartoszowych. — — Mówiono