Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




10.

Sworski i Łuba znaleźli się wkrótce znowu w Warszawie. Funkcje sanitarjuszów porzucili, podając za powód brak zdrowia, a wykpiwszy się z poprzedniej awantury bajką o zabłąkaniu w lesie. Gdy zatem upuścili z rąk jedyną nitkę, wiążącą ich z czynną akcją wojenną, znaleźli się w tłumie wrażliwych spektatorów, który napełniał Warszawę.
— Zeszliśmy na gapie! — mawiał rozpaczliwie Celestyn Łuba.
Sworski nie umiał już skutecznie pocieszyć przyjaciela, sam bowiem odczuwał dotkliwie doraźną nieprodukcyjność swych poczynań, które ograniczały się do pilnego badania tragedji i zagadki historji bieżącej. Mógłby wprawdzie swój talent i wyrobienie pisarskie zastosować do roboty społecznej. Mógł pisać rozprawy polityczne, przemawiać na zebraniach, objąć jakiś dział pożytecznej propagandy. — — Słowa jego miały posłuch, a druki poczytność. Ale nie brał się do takiej akcji na szeroką skalę, bo czuł, że nie znajdzie wskazań skutecznych w piorunowym wichrze, grzmiącym nakazami sił przemożnych, — że łoskotu wojny nie przekrzyczy.