Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   148   —

Dopiero swobodny ton Sworskiego uspokoił panią Welę.
— Rozumiecie państwo... to spotkanie! Mój Bronek taki zwykle zwinny, a tu prowadzony — wybladły...
— Wcale nie zbladłem. Zobaczy mama przy świetle dziennem.
Pani Wela zaproponowała, aby lokaje wzięli Bronka na ręce i zanieśli do pałacu, ale Bronek odmówił stanowczo.
— Panowie prowadzą mnie doskonale. Zaraz dojdziemy.
Jakoż orszak złączony, niby uroczysty z powodu poprzedzających świateł, doszedł powoli do drzwi pałacowych i przepadł za niemi razem ze światłem, jak na finał jakiejś sceny teatralnej.