Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   141   —

zwykłych miejskich przechodniów. Sworski znowu zastanowił się:
— Jednak ten papier i te opaski trzeba spalić. W papierze jest pańskie nazwisko, a na opaskach numery, po których dojść można do ustalenia naszych osobistości. Nosze są nam jeszcze niezbędne; potem trzeba je będzie także zniszczyć — są na nich urzędowe stemple.
— Ależ pan zna się na praktyce spiskowania — zauważył młody Linowski ze szczerem uznaniem.
— Przez całe życie spiskowałem przeciw Moskalom, z którymi teraz idę w szeregu. Takie są dzisiaj wyroki. — — Ale doprawdy opóźniamy się. Przed nocą musimy stanąć w Inogórze.
— W Inogórze?! — zawołał Bronek — żeby choć w jakiem mieście...
— Niepodobieństwo; potrzebuje pan i opatrunku ran i tajemnicy. Lepszego miejsca nie znajdziemy, jak dom rodzicielski, który stąd nie tak znowu daleko. A gdyby nas kto... niepewny spotkał w podróży i wypytywał, musimy ustalić legendę: Miał pan przypadek z koniem, który pana poniósł i zrzucił — złamał pan nogę — kapelusz zginął.
— To już lepiej, że koń upadł i połamał sobie nogi, a mnie poranił. — — Jakżebym ja tak znowu spadł z konia?
— Dobrze, dobrze. — Ruszajmy już.
Rozejrzeli się po niebie, aby obrać kierunek północno-zachodni. Sworski i Luba dźwignęli nosze.
— Jakże tam noga? nie bardzo boli? — zapytał Celestyn.