Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   140   —

— A właśnie! — zawołał żywo Bronek — chciałem zapytać, gdzie jest mój znak i czapka?
— Zatrzymał je przy sobie stary Przeor i rzekł, że odda, gdy będzie pora.
Linowski już nie protestował, czując, że jest na łasce tych ludzi, zresztą niepodejrzanych. Sworski komenderował dalej:
— Jeżeli ma pan jeszcze jakąś oznakę, jakiś papier — proszę to odrzucić. My również zdejmujemy nasze przepaski Czerwonego Krzyża. Jesteśmy od tej chwili trójką ludzi zupełnie cywilnych.
— To niby... nasz zawód sanitarjuszów, zaledwie rozpoczęty... opuszczamy? — zapytał Celestyn bez przekonania.
— Nie wiem. — Trzeba odłożyć. — Mamy tymczasem nakaz wyraźny wykonania czegoś pilniejszego.
— Nakaz czyj? jaki? — odezwali się jednocześnie Bronek i Celestyn.
— Jaki? — powtórzył Tadeusz. — Ratować pana od niebezpieczeństwa. Czyj? — czyż nie wiecie? — — Jesteśmy wszyscy trzej pod komendą Starego Przeora.
— Słusznie! niewątpliwie! — zawołał Celestyn.
Bronek nie odrzekł nic, ale spojrzał na Sworskiego po raz pierwszy ze stanowczem zaufaniem. Dobył z pod kurtki papiery, przejrzał i wręczył Sworskiemu swą legitymację legjonową.
Kurtka austrjackiego kroju i reszta ubioru, bez czapki i orzełka, nie zwracały zbytnio uwagi; mogły uchodzić za zwykły sportowy strój do konia. Sanitarjusze bez swych opasek niczem się nie różnili od