Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   129   —

niby psy gończe. — Oni wiedzą, że w okopach może coś być — ny, za pół rubla — ładowniczka, liścik, proklamka; a że w chatach u chłopów można dostać pikelhaubę za dwa złote, a odprzedać ją w mieście za pięć rubli. No, tutaj czapki austrjackie, tanie, — ale bagnecik, szabelka... A lornetka, panie! Jeżeli który oficer zgubi lornetkę, znaleźć przecie można na polu sto rubli.
Tadeusz zaledwie słuchał. Rozglądał się po ścierniskach i po rowach, czy nie leży gdzie człowiek. Oprócz kawałków rzemienia i szmat, nic dotąd nie dostrzegł. Gadatliwy Kozłowski nie przestawał trajkotać:
To mniejsza. Jabym także wziął, gdybym coś ciekawego znalazł. Ale są tacy, panie, którzy z rannym na polu targują się: dasz dziesięć rubli, to cię zabierzemy, a nie, to zdychaj sobie tutaj!
Sworski przystanął:
— Czy także Żydzi?
— Któżby inny? Wielu rannych z rozmaitych stron to opowiadało.
— Ohydne...
Sworski z Łubą skierowali się ku lasowi. Zaczynały się. ślady bitwy gorętszej. Leżało na polu kilka zabitych koni, nad któremi krążyły żarłoczne wrony. Tkwił krzywo w roli złamany jaszczyk. — — Wkrótce spostrzegli, że towarzysze Polacy niosą, już dwóch rannych. Jeden jęczał, aż się o setki kroków rozlegało. Razem z tym jękiem doleciały do uszu Sworskiego głosy kolegów:
— Szukać po rowach! — — po ro-wach!