Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   108   —

„za wąski“ — jak przy superrewizji. Już taki mój psi los!
— Nikt tam nie bierze wymiarów. Trzeba tylko zapisać się do „Polskiego Czerwonego Krzyża“. Przecie to stowarzyszenie ochotnicze.
— Biegnę zaraz! Gdzie to jest?
— Poczekaj — mamy czas — następny wyjazd dopiero za dwa dni, może i później. Pomyślmy, jak urządzić, abyśmy się znaleźli obaj w tym samym oddziale.
— O to, to właśnie! jesteś moim zbawcą, panie Tadeuszu. Nie zapomnę...
— Pomogę ci jak najchętniej. — — Ale powiedz mi, dlaczego tak się wyrywasz do tej roboty? Czy tak ci bardzo przypada do gustu? czy zaspakaja twoje ambicje?
Łuba twarzą i palcami rozpoczął mimikę, jak do kinematografu, wyrażającą migotliwość różnych stanów duszy i obrazów, a słowami ogłaszał tylko wytyczne nastrojów:
— Niby to... w istocie rzeczy: tragarz. — — Rannego na plecy, czy tam jak?... Chce pić? — to mu dać wina pociągnąć z manierki; broczy krwią? — ranę przewiązać. A tu kule: bzz, bzz... albo: buuch! — granat rozrywa! Zawsze to piękne, to wojenne!
— Ależ mój drogi — rozśmiał się Sworski — to zupełnie inaczej wygląda. Nie masz o tem pojęcia.
Celestyn pobladł:
— Prawda... nigdy nie robiłem — — może nie przydam się na nic? Trzeba dopiero uczyć się?