Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   107   —

Tadeusz osądził, że bezpośredniem zadaniem na zaraz jest: uspokoić don-kiszotową duszę kolegi.
— Niema co rozpaczać, Celestynie. Grzęźniemy obaj w duchowej rozterce, w wątpieniu o tem, co czynić należy. Ale w tym stanie znajduje się cały zastęp ludzi myślących. Ogólnego losu nie odmienimy. Ja tymczasem nabieram wrażeń i doświadczeń, porządkuję to w głowie o ile możliwe, a chwytam się robót nawet drobnych, które mi się wydają pożytecznemi. Zapisałem się naprzykład do lotnego oddziału „Polskiego Czerwonego Krzyża“.
— Do „polskiego“? — zapytał Celestyn — jakżeż to?
— Oczywiście pod zwierzchnią komendą rosyjską. Na to niema rady. Ale nasze oddziały złożone są z samych Polaków i możemy zbierać z pola przedewszystkiem Polaków.
— A te oddziały wasze podchodzą blisko do linji frontu? — pytał Celestyn z rosnącem zaciekawieniem.
— Wyjechałem dopiero raz jeden — odrzekł Sworski — wtedy nie było wyraźnego niebezpieczeństwa. Ale opowiadają, że Niemcy umieją prać do oddziałów sanitarnych, jak do piechoty linjowej i niejeden sanitarjusz dostał już kulę.
— A zapiszże mnie do swojego oddziału, mój najdroższy! — zawołał Celestyn, składając ręce jak do modlitwy.
— Zapisz się sam; ja przecie jestem zwykłym szeregowcem.
— Ale mnie mogą nie przyjąć — błagał Celestyn — powiedzą, żem za długi, albo niedość zgrabny, albo