Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   98   —

— Ach nie! — to matka. Ojciec... ojca mego niema w domu.
Następnie prosił porucznika, aby przedłużył popas w folwarku, bo i przekąsić warto i oczekuje posyłki z Inogóry.
— Można — odrzekł porucznik Grot — nawet lepiej prowadzić konie, gdy się zciemni. A ja tym czasem wypytam parobków. Patrzcie, jakich tam paru setnych chłopów.
Poszedł więc z kolegami ku stodole, gdzie skupiła się służba folwarczna.
— No, chłopcy, jakże się wam podobało polskie wojsko?
— A nic sobie, grzeczne — odrzekł swobodnie tęgi parobczak.
— A wam nie chciałoby się pójść z nami na wojenkę?
— Poczekamy, panie wojskowy, aż was będzie więcej.
— Patrzcie go! myśli, że nas jest tylko ośmiu na świecie!
Żart podobał się służbie folwarcznej. Zachichotały kobiety, które już ośmieliły się i wyszły na podwórze folwarczne. Ktoś nawet, basując oficerowi, zawołał:
— Głupiś, Antek!
A porucznik Grot mówił dalej:
— Mamy kilkadziesiąt tysięcy naszego wojska w Galicji, która teraz jest już polską ziemią, jak i ta, cośmy ją Moskalom odebrali aż po Kielce. Przyjdzie nas siła tu, za kilka dni. I Warszawę odbierzemy, polską stolicę. A Radom przedwczoraj odebrali nasi