Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   84   —

»szłem w karo«, »bank z pięciuset« i t. p. Majątek swój, wielce ruchomy, nosił w dwóch rzemiennych kopertach: mniejszej, umieszczonej w wierzchniem ubraniu, i większej, przepadającej w poufnych głębiach jestestwa, okazywanej tylko czasem, przy poważnych partyach. Był zresztą bardzo układny i dobrze wychowany.
Z wnętrza domu dolatywał silny śpiew kobiecy przy fortepianie.
— Gości macie? — zapytał pan Apolinary.
— Nie, sami domowi — odpowiedział pan Sniegotajski, zapraszając pięknym gestem na pokoje, niby w roli marszałka dworu.
Pan Budzisz pomyślał:
— Ryszard przecie nieżonaty?...
I od progu już ogarnęła go przyjemna, grzeszna ciekawość. Błysnęły w pamięci wzruszenia lat młodszych, uciech dzielonych niegdyś choćby z tym samym Ryszardem. Były to czasy! W stosunku zaś odwrotnym słabła gorliwość misyonarza kultury, chociaż o misyi swej nie zapomniał.
— Jeżeli już Ryś stowarzyszony — dobrze; nie zechce być — także nie wielka bieda. Zobaczmy tymczasem, co porabia.
Gdy się ukazał we drzwiach drugiego saloniku, kobieta w stroju porannym, niedbałym tylko ze względu na liczne przezrocza, zerwała się od fortepianu i uciekła.
— Ah, mój Boże! nigdy nie meldują!