Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   83   —

sobie łatwo innowacye dobrobytu. Po Biadaczce i jej okolicy, Garbatka z przyległościami wyglądała jak kawałek południowej Francyi. Zdała w ogrodzie widniała świeżutka japońska altana. W innem miejscu biła fontanna. Budynki gospodarcze były dość pospolite, ale tak odgrodzone od oka wysokimi szpalerami, że przejezdny samą tylko rozkosz miał z patrzenia na dwór wyświeżony, z dodaną do starych murów ornamentacyą stylu przypadkowego, jednak nie bez wdzięku; z wjazdowego efektu kamiennego mostu nad wyschłym potokiem — i z tym podobnych wspaniałości.
W otwartych drzwiach głównych stał wysoki, suchy mężczyzna, dobrze już podstarzały, o rysach twarzy regularnych i okazałej postawie. Pan Apolinary długo się wpatrywał w tę postać, nie odpowiadającą wcale rysopisowi właściciela Garbatki — aż, dojeżdżając, poznał.
— A! pan Śniegotajski dobrodziej. Witam. Czy pan Gałązka w domu?
— Do usług pana delegata.
Tytuł ten w ustach Śniegotajskiego zadziwił pana Apolinarego. Czyżby i ten należał do Stowarzyszenia? Nie na wieleby się przydał, bo chociaż powierzchowność miał dostojną i mógł w zamieszaniu uchodzić za ministra, w okolicy znany był powszechnie jako karciarz i nic więcej. Nawet nie posłyszałbyś o nim, ani od niego nic, jak tylko: