Apolinary, chociaż użył już dzisiaj do syta powietrza, poczuł pragnienie przechadzki. Ale zrozumiał zarazem, że Pruszczyński nie ulega powszechnej manii oprowadzania gościa po swych dobytkach i urządzeniach, gdyż poprostu nie ma się czem chwalić. Pan Apolinary umyślił przeto wprowadzić małą zmianę do marszruty swego delegackiego objazdu. Nie będzie nocował tutaj, ale pojedzie na noc do Garbatki, majętności pana Ryszarda Gałązki, o milę stąd odległej. Tym sposobem nie jutro, jak zamierzał uprzednio, ale już dzisiaj będzie na nowem miejscu przeorywał rolę przyszłości. A i kolacya u tego szelmy Rysia będzie napewno lepsza, niż tutaj.
Oświadczył więc panu Adamowi, że śpieszy w dalszą drogę.
— Nie łaska u mnie zanocować? — zapraszał Pruszczyński tak miękko, że dodał jeszcze bodźca niepohamowanemu rozpędowi obywatelskiemu Apolinarego.
— Nie mogę, dobrodzieju mój. Wybrałem się na objazd waszej okolicy A tu pilno, a i w domu czeka robota, a do Warszawy zajrzeć wypadnie do komitetu.
— To sąsiad nie do siebie wracasz?
— Jadę od was do Garbatki.
Pruszczyński uśmiechnął się zawistnie, ale i pogardliwie.
— Oho, tam wesoło... pieniądze są — zawsze
Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/80
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 74 —