Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   64   —

Ale pan Apolinary, ukołysany wielkim snem o Stowarzyszeniu, ogarniającem kraj cały od skrajnych delegatów zachodnich aż do skrajnych wschodnich, spał solennie w falującym koczu na poobiedni odpoczynek działacza.
Niezwykłe szarpnięcie powozu i złowrogi krzyk: wio! wio! nuże, Łysa! — zbudziły Apolinarego do nieprzyjemnej rzeczywistości. Okiem starego praktyka opanował sytuacyę: powóz wjechał na torfową, grzązką łąkę, po której zielonem tle czarna pręga znaczyła wprawdzie tradycyę drogi, ale była to właściwie ta sama łąka, w tym pasie rozjeżdżona. Pan Apolinary milczał, aż powóz wydostał się na twardszą powierzchnię i wtedy dopiero wytoczył proces woźnicy:
— Gdzieżeś do licha polazł, skurczybyku?! nie znasz drogi naokoło przez starą Biadaczkę, co?
Skurczybyk, z imienia Kazimierz, niezadowolony z własnego pomysłu skrócenia drogi, jak również zachwiany w swej reputacyi biegłego topografa okolicy, odpowiedział opryskliwie:
— Ktoby jej tam nie znał, cholery... dwie wiorsty objazdu po próżnicy i most zepsuty na Mieninie. A tędy jeździliśmy w lecie, jak człek zapamięta. Tylko teraz pewnikiem zastawiły juchy szluzę we młynie, to łąka rozmaka jak żur, cholera.
Pan Apolinary uznał trafność wywodów Kazimierza, dla którego umiejętności miał poszanowa-