Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   65   —

nie, pomruczał tylko: »no, no, jedźmy już« — zamilkł. A stary famulus, ujęty wyrozumiałością dziedzica, odwrócił do niego twarz wypogodzoną już, oprawną w uczernione klamry bujnego zarostu i, wskazując biczyskiem na lipy poza wsią wyrastające na widnokręgu, odezwał się dworsko:
— Tędy droga na kuźnię, a potem już sucha droga aż do pałacu. Trzy wiorsty bliżej, proszę jaśnie pana.
Dojazd do »pałacu« pana Adama Pruszczyńskiego, właściciela fundum Biadaczki, przedstawiał, oprócz niektórych przyrodzonych przeszkód drogowych, pewne jeszcze trudności oryentacyjne. Wśród pól sterczały kawałki starych alei lipowych, powstających bez powodu i nie prowadzących nigdzie. Znać było przedwiekowy czyjś zamiar postawienia Biadaczki na stopie prawdziwie pańskiej rezydencyi. Śmierć, czy odmiany fortuny, pohamowały te zamiary. Zakrój zaś okólnika i domu mieszkalnego był mniej okazały. Nadto, mury były odrapane, niektóre wątpliwego pionu, a dachy wcale przemakalne. Widać, że władca starożytny, nosząc się z wizyą wspaniałej Biadaczki, zaczął od alei. Ale obecni właściciele zapewne klepali zwykłą biedę.
— Tę oborę pewno wiatr przewróci przed zimą; nie to, co nasza — odezwał się pan Apolinary do woźnicy.