Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   61   —

dla zabezpieczenia chłopca od błędów nowej nauki. Gdy małżeństwo pozostało sam na sam, rzekł Apolinary do żony:
— Poczciwe nasze chłopczysko; nie da się tak łatwo na ich wiarę przekabacić. Ale zawsze, Tekluniu, miej oko na Demla, bo ja... muszę wyjechać. Kraj woła.
— Cóż robić! muszę sama... Janek mi zresztą powtarza wszystko. Dzisiaj mi koniecznie chciał pokazać abemy.
— Abemy? co za licho?
— Jakieś maleńkie stworzonka. Patrzą na nie przez mikroskop. Ale naco to potrzebne, nie wiem.
— Może do egzaminów? — rzekł Apolinary — teraz egzamina trudne, Tekluniu, nie masz pojęcia. Niech się zresztą bawią mikroskopem; chłopcu mniej łatwo co innego przyjdzie do głowy. Bo to rok szesnasty, krew nie woda...
Pani Tekla głos zniżyła i dała dowód, że już dawno pomyślała o niebezpieczeństwie:
— Powyganiałam z domu i z kuchni wszystkie do ludzi podobne. Chybaby najemna jaka się zdarzyła?... W domu z kobiet jest tylko Justynowa.
Pan Apolinary zwykł był dworować sobie ze starej klucznicy — i teraz nie ominął sposobności:
— O tej sylfidzie toby już chyba dyabeł w usposobieniu nie pomyślał.