Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   42   —

włowski był ponury, a Pawłowski po prostu zielony od strachu. I sam pan delegat nie mógł powściągnąć głośnego westchnienia:
— Dużo jeszcze, dużo jest do roboty w polityce wewnętrznej! Zaraz po przyjeździe do hotelu dowiedział się pan Apolinary nietylko o adresie Gwiazdowskiego, ale i o miejscu schadzki głównych stowarzyszonych (delegatów) na śniadanie, dla narady wstępnej. Nie potrzebował pytać, zastał okólnik pod swoim adresem. Mocno go to uradowało.
— Jest wprawdzie trochę jeszcze nieporządku w społeczeństwie, ale »nasi« jak się zwijają, jak pamiętają o wszystkiem! ho, ho! co za organizacya!
Długo nie mógł zasnąć. Układał w myśli różne przemowy: jedne na jutro, do rodaków, którym okazać należało, że pochodzi się, dobrodzieju mój, z rasy nietylko rycerskiej, lecz i parlamentarnej. Drugie szkicował trudniej, w języku państwowym, na wypadek gdyby doświadczone już zaufanie współziomków powołać go miało do Wielkiej Rady. Wszystko być może. Z językiem państwowym był nieźle obeznany: niejedną już napisał własnoręcznie »bumagę« do powiatu; raz nawet upił się w klubie oficerskim i przez całą noc rozmawiał z oficerami, aż grzmiało. Roił, kombinował, a w pół-śnie składało się wszystko łatwiej: obejmował całokształty, ogarniał nieprzejrzane wi-