Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   41   —

i taki niepyszny czynić ingres piechotą do »urządzonej« Warszawy.
Klnąc i sapiąc postępował objuczony pan Apolinary. Obok szedł Gawłowski z niemą rezygnacyą, Pawłowski zaś winszował sobie ustawicznie, że nie uległ namowom żony, która mu radziła wziąć w podróż większy kufer na pomieszczenie sprawunków. Byłaby z tem robota, no, no!
— A dajże sąsiad pokój z większym kufrem, skoro dźwigasz mniejszy! I z tymi dość biedy — oburknął się pan Apolinary.
Dopiero o dobre pół wiorsty od dworca wynurzyła się z bocznej ulicy krzywa dorożka jednokonna, powożona przez woźnicę bez liberyi. Trzej podróżni niemal przemocą opanowali wehikuł i usadowili się w nim ze względną wygodą na przejazd do hotelu. Po drodze spotkali zaledwie kilka wozów, bryczkę pocztową i parę jeszcze nędznych furmanek typu dorożek, ale bez oznak służby publicznej. Większa część sklepów i mieszkań parterowych miała zamknięte drzwi i okiennice. Po chodnikach włóczyły się kupy złowrogie oberwańców i niedorostków; środkiem zaś ulic podzwaniały niepokojąco podkowy konnych patroli. Dopiero śródmieście okazało się weselszem, choć nadzwyczaj mało ruchliwem. I zniżone słońce świeciło spokojniej nad okazalszym grodem, dodając otuchy.
Pan Budzisz spojrzał na towarzyszów: Ga-