Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   27   —

miotem naszych obrad. Dlaczego nie? Zajmiemy się nią później, gdy pilniejsze sprawy wprowadzimy w ruch należyty.
— Ach, dobrodzieje moi! — westchnął pan Budzisz — serwituty to dla ziemian taka klęska, że nie daj Boże gorszej.
— Wszystko w swoim czasie — mówił na zmianę pan Hyc — a obecnie zestrzelić w jedno ognisko wszelkie dążenia prywatne, skojarzyć stronnictwa, zaniechać szermierki na ochotnika, utworzyć natomiast społeczeństwo jedno, stokroć do pracy dzielniejsze — czyż to nie szczytne zadanie?
— W istocie — odrzekł Apolinary, przyciśnięty wymową.
Tu pan Kotulski, przybrawszy na się postać węża (dla społeczeństwa można to uczynić) jął kusić pana Apolinarego jeszcze jedną ponętą tego raju, do którego go zapraszał:
— A co pan myślisz, gdy przyjdą wybory do Wielkiej Rady?... Gdzie pan szukać będziesz oryentacyi co do kandydatur? Gdzie znajdziesz pan wskazówki, jak przeprowadzić najgodniejszych?
— W komitecie! — zawołał pan Hyc.
— W komitecie — potwierdził tym razem pan Kotulski.
Obaj mówcy na chwilę umilkli i utkwili w pana Apolinarego oczy, jakie kto posiadał: jeden uduchownione, drugi orle. Nowicyusz zaś otworzył usta, potem zanurzał po kilkakroć myślącą twarz