Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   137   —

dotąd nie przystąpili do nas. Zacząłbym od ciebie, aleś był zagranicą.
— Kogoż więc pozyskałeś? — pytał pan Jan.
Delegat wymieniał po kolei swoje zdobycze, a Rokszycki krzywił się, albo machał ręką. Ale na ostatek zachował sobie pan Apolinary Wapowskiego z Wojewodzic.
— Wapowskiego pozyskałeś?! A to jakim sposobem?
— Przekonałem go. Gadaliśmy, gadali — aż się zapisał.
Pan Apolinary zatknął wielki palec za wykrój kamizelki i spoglądał ze swobodnym tryumfem na pana Jana. Ten zaś dopytywał się pilnie:
— Chyba mu obiecałeś mistrzowstwo w waszej nie masońskiej loży?... Ale nie — i na to by się nie złakomił. Nie rozumiem.
Pan Apolinary przybrał minkę filuterną:
— A także mi się kręcił, także stękał na Stowarzyszenie: i to mu źle i to niedobrze. Nie przymierzając, jak ty, dobrodzieju mój. Ale gdy się dowiedział, że posłem do Wielkiej Rady nie zostanie nikt, jak tylko stowarzyszony, — zaraz perora inna: »Macie pewne zasługi, jesteście jedyną w kraju organizacyą«... no, i zapisał się. Nie żartuję — zapisał się.
Pan Apolinary powtarzał zapewnienie, bo pan Jan śmiał się głośno, choć nie wesoło:
— Tak, tak. Teraz rozumiem. Mówił mi dawno,