Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   138   —

że będzie kandydował. Ale cóż to? szafujesz mandatami poselskimi? trudnisz się także akcyą przedwyborczą?
— Robi się i to. Mam pewne wpływy w komitecie — próbował mistyfikować pan delegat.
— To działasz zapewne w porozumieniu z Kotulskim, który objeżdża grubszych kolonistów, właścicieli fabryczek, nawet gminy — i przygotowywa grunt do wyborów?
— Gdzie objeżdża? kiedy? — zapytał pan Apolinary, blednąc.
— Krąży w naszym powiecie i w sąsiednich. Wczoraj był tu w pobliżu o kilka wiorst. Podobno chciał się widzieć ze mną, ale wymówiłem się.
Po dłuższem milczącem zdumieniu pan Apolinary powrócił do rozmowy:
— Aa, to widać już zaczął... Mówił mi, ale nie wiedziałem, że już zaczął... To dobrze.
Wcale dobrze nie było. Nasz delegat dowiadywał się po raz pierwszy o zabiegach Kotulskiego w powiecie, gdzie on, Apolinary, jest urzędowym reprezentantem Stowarzyszenia. Przeczuwając jakąś niespodziankę, był urażony i stropiony. Ale starał się utaić swe wzruszenie, więc odwrócił rozmowę:
— Skąd ty wszystko wiesz zawsze, dobrodzieju mój?
— Skąd? — uśmiechnął się pan Jan — jestem stowarzyszony.