Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   106   —

Delegat sam się sobie zadziwił. Mówił, jak natchniony. Słuchał swego własnego zdania, jakby je wypowiedział inny Apolinary, Apolinary przyszłości, wymową sprawiający czary. Widoczne działanie łaski specyalnej.
Pan Wapowski przetarł oczy, przykrył je znowu szkłem podwójnem, i patrzył przydługo na gościa, zanim odpowiedział:
— Pan zapewne mówi o powstającem u nas Stowarzyszeniu? Znam to.
— Skoro pan znasz, panie... i dobrodzieju mój osobliwy, nie wątpię, że zechcesz pan do naszej pracy przyłączyć się i współdziałać z nami, radą i ręką.
Pan Wapowski przecierał teraz szkła chustką, a twarz mu drgała przy tem zajęciu małemi poruszeniami. Rzekł nareszcie ze swobodnym uśmiechem:
— Nie mam wielkiej ochoty.
Pan Apolinary wziął to za dobrą monetę i za przychylanie się preopinanta ku akcesowi.
— Ochota się znajdzie. I ja nie miałem odrazu ochoty. A teraz — jakbym się do czego innego nie rodził. No, i chwała Bogu, zrobiło się już to i owo i... jestem delegatem z naszego powiatu.
Tu pan Apolinary chciał pięścią podeprzeć się pod bok energicznie, jak pan Hyc. Ale, nie po-