Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   96   —

wet jej nagość fizyczna traci na uroku. Jan nie doszedł do tego smętnego nastroju, lecz namyślał się często i głęboko, jakby upiększyć, udoskonalić, nawet ulegalizować stosunek z Wercią. Porwać ją? — Jakiemi środkami, na jakie życie, u licha! Rozwieść ją z mężem? — Co za piramida przeszkód towarzyskich, ekonomicznych, no i prawno-religijnych, zwłaszcza w Kościele katolickim, do którego oboje przecież należą. — Nawet ona mogłaby się nie zgodzić, choć wydaje się gotową na wszystko.
Rozmyślał o tych rzeczach, włócząc się po mieście, a zaglądając raz po raz do Bazaru, gdyż wiedział, że Radomiccy, gdy przyjadą z Gdecza, muszą się choć na chwilę pokazać w Bazarze. Jest to zwyczajem tak ściśle obowiązującym każdego ziemianina wielkopolskiego, jak odwiedziny kościoła świętego Piotra w Rzymie.
Gdy zatem Skumin po raz trzeci zajrzał do Bazaru już o zmroku i zapytał portjera, czy niema kogo znajomego w restauracji, stary Paczkowski, świadomy całej klienteli i jej zwykłych ugrupowań, odrzekł energicznie i precyzyjnie:
— Tylko co weszli hrabstwo Radomiccy z Gdecza, hrabia Ramułtowski i panna Tolibowska.
Zastał ich Skumin siedzących przy jednym stole. Połknął zapytanie, które już miał na ustach: dlaczego tak późno? — ale Wercia odpowiedziała na myśl jego, łatwą dla niej do odgadnięcia:
— Przyjechaliśmy dość późno, bo mieliśmy jeszcze gości w Gdeczu, a od przyjazdu oglądamy