Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   95   —

Miał rzeczywiście coś do czynienia w Poznaniu na dzisiaj: otrzymał wiadomość, że Radomiccy z Gdecza przyjadą popołudniu do Poznania dla obejrzenia „Tygodnia akademika“. Spotka zatem Wercię.
Nie pierwsze to było spotkanie od owej pięknej nocy letniej — może dziesiąte. — Od tego czasu powrócił trzy razy do Gdecza, pod różnemi pozorami, wymyślonemi głównie przez Wercię, a nawet, o zgrozo, przez Ambrożego! On to bowiem wyrobił Skuminowi miejsce w banku w Poznaniu, niekoniecznie odpowiednie jego zdolnościom i aspiracjom, ale zawsze dające mierny zarobek. Radomicki był w tym banku członkiem rady nadzorczej.
Takie uregulowanie stosunków z rodziną Radomickich było dla oka ludzkiego poprawne, ale dla sumienia Skumina coraz kłopotliwsze. I romans z Wercią nabierał cech grzesznej pospolitości, sprzecznej z estetycznem usposobieniem Jana. Pięknie to było szukać „mandragory“ po zamroczonym parku, piękna szczególnie była ta noc zupełnej rozkoszy, jedyna taka. Ale spotkania późniejsze, dorywcze, pod strachem Bożym — albo te kilka zmów spiskowych w Poznaniu, nawet w Warszawie, w hotelach i lokalach tajemnie wykombinowanych! Zęby cierpły Janowi na wspomnienie niektórych schadzek.
Nie ostygł wprawdzie w zmysłowym zapale, ale trudniej mu było idealizować romans z Wercią. Kobietę zaś kochaną idealizuje się zawsze w kierunku pożądanym i zawsze w dodatnim. Gdy zaś zabraknie tego czarownego przyśpiewu uwielbienia kobiety, na-