Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   97   —

pomysły studenckie dla zabawienia publiczności. Czy widziałeś, Janku, te przenosiny studenta na wózku zaprzężonym w niemożliwą szkapę? Kupa połamanych mebli, na nich student w szlafroku, z książką i kałamarzem w ręku — i różne sprzęty...
— Nawet mniej przyzwoite — dodał Kryś.
— Ma być jeszcze pochód dzieci z lampjonami różnokolorowemi. Musimy to zobaczyć po kolacji — szczebiotała dalej Wercia dla Janka, nie spuszczając z niego oczu.
Teraz Kryś Ramułtowski przybrał minę magistralną:
— Najciekawsze z dzisiejszego programu to odczyt Karola Huberta Rostworowskiego w auli uniwersyteckiej. On świetnie gada do młodzieży. Tylko już pewno odczyt się zaczął.
— Spóźnij się na niego, Krysiu. To nie dla ciebie — odezwała się figlarnie Dosia.
— No wiesz, Dosiu... — skrzywił się Ramułtowski i urwał.
Nic nie odrzekła i nikt nie zawtórował tej impertynencji śmiechem, ani żadną uwagą. Przywykli znajomi słuchacze do takich szusów panny. Tylko Skumina pogłaskało to po sercu, gdy pomyślał, że Dorotka nie bierze Krysia zbyt na serjo.
Pan Ambroży zaczął przyjaźnie badać Skumina:
— Cóż, Janku? Robota finansowa wre?
— Wiesz sam, mój drogi — odrzekł Jan — że daliście mi prawie synekurę. Parę tam na dzień listów francuskich, lub angielskich, i to nie pilnych zwykle. —