Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   92   —

Wercia mówiła, ale Jan nie chciał stanowczo rozmowy o Werci z Dosią, odpowiedział zatem:
— Nie pamiętam.
— Więc mam panu opowiedzieć mój życiorys?
— Ach! nie życiorys — ale tak coś o sobie, żebyśmy byli trochę bardziej... krewni.
— Owszem, mogę podać życiorys. Mam lat 26. Straciłam matkę bardzo wcześnie, ojciec mnie wychowywał... a raczej nie wychowywał sam, tylko oddawał na wychowanie różnym. Nauczono mnie tego i owego, a nawet to i owo umiem. Zresztą wychowywałam się sama. Co pan jeszcze więcej chce wiedzieć?
— Nic więcej, bo widzę, że kuzynka wpada już w zły humor.
— Jakże to pan widzi?
— Tak, po oczach, po nosku, który drga... I ta faza jest śliczna, ale nie chcę pani nudzić.
Dosia uśmiechnęła się uroczo do komplimentu, ale nie skwitowała z przekory. Odrzekła:
— Bo, widzi pan, ja niecierpię, kiedy mi kto przeszkadza mówić o tem, co ja chcę.
— A jeżeli ten drugi — „rozmówca“ — nie może mówić o tem, co pani chce?
— To mnie nudzi.
— Nie chciałbym się narazić na tak okrutny zarzut — wykręcał się Skumin od wiszącej w powietrzu rozmowy. — Więc spróbujmy mówić o czem innem, o jakiejś teorji oderwanej...
— Aale! — zaoponowała panna, zupełnie nadąsana. — Niech pan je zupę, bo ostygnie.