Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   93   —

I zamilkła, czerpiąc swą zupę niecierpliwie. — Nagle, uderzając spojrzeniem prosto w oczy Jana, rzekła:
— Dobrze, mówmy o teorji oderwanej. Jak pan się zapatruje na godziwość romansu z mężatką?
Tego strzału Skumin się nie spodziewał. Nie lubując się już wcale w zmianach twarzy Dosi, zapragnął poprostu zamknąć jej buzię.
— To już temat zbyt oryginalny do rozmowy z panną.
— Dlaczego? Ja jestem zupełnie uświadomiona co do tych rzeczy.
— Jakto?
— Zawsze lubiłam rozmawiać śmiało o rzeczach, które mnie obchodzą — nie z każdym, ani z każdą, ale z ludźmi, do których mam zaufanie.
— Dziękuję za zaufanie, którem widocznie mnie pani darzy, ale mówić o tem z panią nie będę.
Przybrał wyraz stanowczy, który się wydał Dosi antypatycznym. Ona też straciła wiele ze swego uroku w jego oczach. Obiad we dwoje nie udawał się. Przez pięć minut zamieniali tylko monosylaby, drobne uwagi o sali i gościach obecnych.
Przerwało tę ciężką atmosferę wejście do sali Krysia Ramułtowskiego, który bez namysłu podążył do stolika, gdzie siedział Jan z Dosią.
— Co wy tu razem robicie?
Zanim Skumin odpowiedział, Dosia zasypała czułościami Krysia:
— Kryś! Krysiutek! Siadajże tu z nami; przyniesiesz odrobinę wesołości.