Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   80   —

tyzm do nieprzyzwoitości. Sformował to w myśli lakonicznie:
— Doprawdy, zaczynam być świnią.
Nie przestał jednak myśleć o dwóch tych kobietach, ale już ubranych i ze stanowiska zimniejszej rozwagi.
— One będą tam rozmawiały o mnie — to pewne. Może nie zaraz, ale dziś z pewnością — przy obiedzie? — na przechadzce? — Ta Dosia może nawet już gada o mnie przy pierwszem śniadaniu? Że opowie o naszem spotkaniu na stacji, to naturalne. Ale ona może być trochę wścibska. Już mnie uraczyła paru przytykami niezbyt taktownemi; tem bardziej może prześladować moją osobą kuzynkę i przyjaciółkę. — Ej, one nie są chyba w ścisłej przyjaźni? — I Wercia, pomimo niewielkich zdolności do krętactwa, nie wyjawi nic przed Dosią z naszej historji. Chybaby wcale nie dbała o jej trwanie, a o to nie mam obawy; układaliśmy przecie projekty najbliższych spotkań, pozory, fortele... Żadna wreszcie porządna kobieta nie opowie na gorąco o swym przypadku nawet najpoufniejszej powiernicy. Ona znowu nie jest tak naiwna, za jaką ją mają powierzchowni spostrzegacze w rodzaju Krysia Ramułtowskiego. Tylko ta ładna, ale niebezpieczna panna wpadła tu niepotrzebnie, jak Piłat w Credo.
Rojenia poplątały mu się i zamierzchły. Nadto w wagonie był upał, a gdy Skumin spróbował otworzyć okno, niemy dotąd towarzysz podróży zaprotestował grzecznie, mówiąc, że cierpi na reumatyzmy