Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   72   —

— W każdym razie w Poznańskiem. Ale ja nie mam już matki oddawna — rzekła poważnie. — A papa mieszka czasem w Radogoszczy ze mną, lub beze mnie. Ja sama sobie radzę — dodała wcale nie lirycznie.
— Radzi sobie pani w czem? Co panią najbardziej zajmuje?
— Aha, to taki z pana jegomość? Mnie nic nie chce wyjaśnić o sobie, a o mnie chce wszystkiego się dowiedzieć?
— Chytry ze mnie Litwin — odrzekł Skumin z udaną pokorą.
— Znałam i takich. Ja znam dużo mężczyzn i znam się na nich. Prawią mi różne androny o sobie i o mnie, ale ja umiem rozróżniać.
— Nie wątpię, nie wątpię, skoro pani zapewnia.
— A pan należy, widać, do tych, którzy chcą kobiety brać na muchę.
Jak ona się wyraża! — pomyślał Jan, a odezwał się głośno i poważnie:
— W tem się pani myli. Nie działam nigdy podstępnie. Mam nawet wstręt do udawania, do fałszu...
— Doprawdy? Ach, bo ja tak dziko niecierpię kłamstwa!
Zabłysła w niej na chwilę jakby nowa istota. Promienna jasność w oczach, przedtem trochę zbyt mądrych; dobra słodycz w ustach, dotąd niby szyderczych. Teraz cała była piękna.
Jan nie mógł się oprzeć olśnieniu: