Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   71   —

— A pan się zajmuje przeglądem kobiet, jako artysta, czy w celu zaszczycenia której swoim wyborem?
Tego już było Skuminowi za wiele. Odpowiedział głosem innym, mniej śpiewnym:
— Tak się mało znamy, szanowna pani, że nie ośmieliłbym się dawać odpowiedzi na wywiad tak poufny.
Zmiarkowała Dosia, że przesoliła. Ale nie odstraszyło ją to od dalszego ciągu rozmowy.
— Prawda, że się nie znamy. Ja tam o panu słyszałam to i owo. Ale pan o mnie zapewne nic?
Skumin milczał, choć zauważył zmianę wyrazu jej twarzy na uprzejmiejszy.
— Wercia jest moją bliską krewną, a raczej po winowatą. Moja matka była stryjeczną siostrą wuja Ambrożego Radomickiego, więc Wercia jest mi niby ciotką, wujenką. Ale jej przecie tak nie nazywam, jesteśmy prawie w równym wieku.
Jan chwytał te powiadomienia ciekawie i zapomniał o poprzednich zdaniach nieprzyjemnie zaczepnych. Wiadomość, że ta obcesowa panna rodzi się z Radomickiej, bliskiej krewnej Ambrożego, podziałała na niego sympatycznie. I on był krewny gdeckiego domu przez Radomickich, wprawdzie daleki, ale zawsze cząstka tej samej krwi krążyła w nim, wspólna z tą dziwną panną. Z kilku zapytań, które się nastręczały, wybrał najprostsze:
— Rodzice pani mieszkają tu wpobliżu?