Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   73   —

— Ja także „dziko“ kocham prawdę, tylko nie tak ślicznie, jak pani.
Tym razem przyjęła kompliment bardzo łaskawie, nawet zapalczywie.
— Niech pan ze mną wraca do Gdecza!
— Nie mogę, droga pani, niepodobieństwo — zadziwił się Skumin niepomału.
— Jakie znowu niepodobieństwo?
— Bawiłem tam parę miesięcy i nareszcie wyjechałem.
— To pobawi pan parę miesięcy i dni kilka.
— Ależ mam bardzo pilne interesy w Warszawie i różne zawikłania.
— A te zawikłania gdzie? w Warszawie, czy w Gdeczu?
— Jak to: gdzie? Czyż mam pani opowiadać o sprawach pieniężnych? — Naturalnie w Warszawie.
— Czy pan gra na giełdzie? — rzekła Dosia, posępniejąc i przybierając znowu swój wyraz zaczepny.
— Nigdy nie grałem, a teraz tem bardziej, bo nie miałbym absolutnie czem grać. Muszę pani wyznać, że jestem kresowcem doszczętnie ograbionym.
— To dobrze.
— Dziękuję pani za życzliwość.
— Dobrze, bo może pan zacząć życie nowe, o własnych siłach, zamiast iść rutyną obszarników, która dogadza, ale i krępuje. Jest pan człowiekiem wolnym.