Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   67   —

macji zaś Werci mógł mieć poważne wątpliwości. Jej zachowanie się przy wczorajszej wieczerzy było zbyt wyraziste dla przenikliwego widza, a sam fakt przyjścia w nocy do pokoju Skumina był szczytem nieostrożności.
— No — samorzutny czyn miłosnej odwagi, a przytem pierwszy w jej życiu. — To się czuło — tłumaczył ją Skumin ze znaczną pobłażliwością. — Ale co będzie dalej?.. Przecie od niej uciekam. Na jak długo?..
Miotał się między obowiązkiem a pokusą, która jednak okazywała się przemożniejszą. Wtem znalazł niejako usprawiedliwienie dla pokusy:
— Czyż tylko o Ambrożego chodzi w tej sprawie? A Jej szczęście, tak składnie równoległe z mojem? O na przecie męża nie kocha, tylko szanuje i może lubi. Źe pragnie miłości wielkiej, tej siły kosmicznej, opartej koniecznie na zmysłach, a mogącej się rozwinąć w najszlachetniejsze altruizmy i poświęcenia — tego dała mi dowody. I z rozmów naszych uprzednich pamiętam odpowiednie szczegóły, jak ta teorja pani Canevari, znawczyni... zawodowej, która tak silne wywarła wrażenie na umysł Werci, prostolinijny i z gruntu uczciwy... Dwie kobiety, z przeciwnych pochodzące krańców, z wędrownego wagonu i z zacnego domu, doszły do porozumienia w jednym punkcie stycznym: prawa kobiety do szczęścia. Jej się ono należy. Ambrożemu zaś... salwowanie szacownych pozorów i okrycie tajemnicą naszych spotkań...